Ten, kto dużo zarabia i ma więcej, za czasów rewolucji październikowej i długo po niej, nazywany był kułakiem, burżujem, krwiopijcą, kapitalistą... Stolat temu takich wrogów ludu, nawet za czyste ręce bez odcisków, pracujących głową, a nie rękoma, stawiało się przed plutonem egzekucyjnym, dokonywało się kolektywizacji, nacjonalizacji....
A kim dziś jest współczesny "burżuj"? Oprócz wyjątków, czyli tych, którym nawet byk się ocieli, ludzie do swoich majątków czy wysokich zarobków dochodzą ciężką pracą, nauką, szkołami, ciężkimi studiami, wyrzeczeniami, praktykami, zdobywaniem doświadczenia, podnoszeniem kwalifikacji, pracą po kilkanaście godzin na dobę, często na kilku etatach.... i na końcu- wysokie zarobki. Zasłużone? (Skrajności odrzućmy! Misiewiczów czy Marcinów P. od Amber Gold...).
Z drugiej strony, okienko socjalne, i życie na minimum.
Dlaczego więc jest dążenie do "urawniłowki", do równania w dół, a nie w górę?
Czy jest różnica w opiece szpitalnej obywatela, który całe życie ciężko pracował i odprowadzał wysokie składki, a tego, który pracą za bardzo się nie zhańbił, żyjąc często albo na socjalu, albo pracując tylko przez kilka lat w życiu, za najniższą krajową?
Dlaczego mamy wciąż socjalistyczną tendencję karania (wysokie daniny) za pracowitość, wyrzeczenia i poświęcenie?
Te 5 mld zł wyrwane przez państwo tym najlepiej zarabiającym , jest kolejnym krokiem wstecz w kierunku czasów słusznie minionych.
Rząd skubnie 5 mld zł bogatym (wolę określenie: pracowitym), a rozda biednym, którym niekoniecznie chce się chcieć. Bezrefleksyjnie! Ale to już było.
P.S. I zanim na mnie posypią się gromy za ten powyższy tekst, może moi interlokutorzy przypomną sobie czasy kołchozów i realnego socjalizmu, kiedy wszyscy byliśmy ponoć równi, kiedy to I-szy sekretarz partii w hierarchii stał wyżej od zapracowanego rzemieślnika.